Don Bosco… Włoski kapłan, święty żyjący w XIX stuleciu. Cóż jeszcze możemy powiedzieć o nim w telegraficznym skrócie? Może tyle: jest jednym z największych cudotwórców w historii chrześcijaństwa. To stwierdzenie zapewne zdziwi niejednego czytelnika. Więc może inaczej? Powiedzmy, że ks. Bosko to wyjątkowy wizjoner; samych tylko spisanych wizji miał sto pięćdziesiąt cztery. I znów z zakłopotaniem przyznamy, że nie zaliczamy go do wielkich „widzących”.
Dopowiedzmy jeszcze jedno. Kapłan ten w oczach św. Jana Pawła II i Siostry Łucji stanowił wezwanie dla Kościoła tak wielkie, że w wymianie listów doszli oni do przekonania, iż gdyby Kościół je podjął, Fatima byłaby… niepotrzebna.
Ks. Jan Bosko
Ksiądz Bosko zamiast Fatimy
„Gdyby Kościół podjął charyzmat św. Jana Bosko, nie byłoby objawień w Fatimie. Byłyby niepotrzebne”. Słowa te wypowiedział człowiek od trzydziestu lat badający fatimskie tajemnice i wiedzący o objawieniach wszystko, co może poznać ludzki umysł i serce.
O kim mowa? O prezydencie Światowego Apostolatu Fatimskiego, prof. Americo Lopez‑Ortizie, osobie mającej dostęp do wszystkich źródeł związanych z objawieniami z Fatimy. Także do korespondencji papieża Jana Pawła z wizjonerką Łucją.
Lopez‑Ortiz stwierdza jednoznacznie: tych objawień mogło nie być, bo nie byłyby w ogóle potrzebne. Jaki jest kontekst tego stwierdzenia? – pytamy. Otóż jest dwojaki.
Pierwsze wskazówki są natury teologicznej. Mówią o tym, że w świecie istnieją liczne niewykorzystane łaski, rozmaite dary Boże czy charyzmaty. Bóg daje Jezusa poszczególnym ludziom albo wspólnotom; bywa też, że po prostu otwiera coś na kształt „okna pogodowego” – chwilę, w której ludzkość ma wyjątkową sposobność skorzystać z bezpośrednich interwencji, cudów, kiełkowania łask. Już za naszego życia – jeśli urodziliśmy się przed 1985 rokiem – takich „okien” było kilka; szkoda, że wszystkie zostały zaprzepaszczone. Czy nie tłumaczy to dzisiejszej sytuacji Kościoła, który przeżywa jeden z największych, a może największy (!) kryzys w swojej historii?
„Nieczynność” darów i łask, jakie Bóg zsyła światu, zmusza Stwórcę do zastępowania ich inną łaską czy darem, udzielonym komu innemu, gdzie indziej, kiedy indziej i w odmienny sposób. Może za drugim razem wsparcie z nieba zostanie przyjęte i wykorzystane.
Charyzmat kapłana z Turynu nie został przez Kościół podjęty, jego wizji nie potraktowano jako drogowskazów… W konsekwencji potrzebna była Fatima.
Mogłoby nie być Fatimy, bo był ks. Bosko? Americo Lopez‑Ortiz zapytany o to wprost, potwierdza prawdziwość tego zdania i podaje dodatkowy argument. Chodzi o fragment korespondencji, jaką św. Jan Paweł II prowadził z Siostrą Łucją. Nasz rozmówca wyjaśnia:
Zastanawia, że ten święty kapłan miał wizje zgodne z tym, co potem przyniosła Matka Boża w 1917 roku. Święty Jan Bosko w widzeniach ukazywanych mu przez Matkę Bożą oglądał przyszłą historię Kościoła i świata. Jego prorocze sny wykazują zdumiewające podobieństwa do tego, o czym pisała Siostra Łucja w listach do św. Jana Pawła II.
Profesor Lopez‑Ortiz ujawnia nam nawet kilka szczegółów z tej korespondencji:
Ksiądz Bosko zapowiadał „nowe Maryjne Lepanto”. Tak nazywał on nadchodzący triumf Niepokalanego Serca Maryi. Patrzył w przyszłość i widział w niej wielkie zwycięstwo Matki Bożej nad wrogami Kościoła. Pierwsze maryjne Lepanto (1571) było triumfem Różańca – w kluczowym momencie, gdy chrześcijaństwo walczyło o przetrwanie w obliczu inwazji muzułmanów z Imperium Osmańskiego, papież wskazał na Różaniec jako narzędzie zwycięstwa. Wizje Jana Bosko zapewniają, że również drugie maryjne Lepanto będzie triumfem Matki Bożej Różańcowej.
Rzeczywiście, św. Jan Bosko pisał:
Po wielkim ucisku nadejdzie Nowa Pięćdziesiątnica. To będzie największy triumf Kościoła w całej jego historii. Takich płomieni Pięćdziesiątnicy nigdy nie widziano i nigdy się nie ujrzy. Będą one bardziej jaśniejące niż słońce, opromienią cały Kościół.
„Co to ma wspólnego z Fatimą?” – ktoś zapyta. Lopez‑Ortiz odpowiada: „W Fatimie Maryja powiedziała, kim jest. Ogłosiła: «Jestem Matką Bożą Różańcową»! Struktury zła usiłujące zniszczyć królestwo Boże na ziemi zostaną ostatecznie zmiażdżone przez Niewiastę Różańcową. Maryja zapowiedziała, że na koniec Bóg zwycięży”.
Ale dodaje, że musimy pamiętać o tym, iż oczekiwane przez nas zwycięstwo dokona się na tej samej drodze, co zwycięstwo Chrystusa. Czyli na drodze krzyża. Bo Różaniec to właśnie tyle: wejście w całe misterium życia Jezusa – w Jego ubóstwo, służbę, apostolstwo, cierpienie, śmierć. Tu nasz rozmówca uśmiecha się: „Potem jest zmartwychwstanie”.
Wizja zaatakowanego Kościoła
Pewnie wielu czytelników czeka na ostatnią z wizji o przyszłości naszego Kościoła. Oto i ona: jest nią przełomowa, prorocza, mroczna i radosna zarazem wizja dwóch kolumn. Obok wielkiej kolumny zwieńczonej Hostią zobaczymy za chwilę drugą, niższą, z figurą Maryi Niepokalanej. Stoją wbite w dno morskie, jak dwie wyspy ocalenia. Przy nich Kościół czeka nie tylko wytchnienie, ale i zwycięstwo. Nie będzie to jego triumf i owoc jego walki. Zwycięstwo przyjdzie z niewidzialnej strony. Z nieba. Kościół jedynie uruchomi „mechanizm”. Trzeba dotknąć jednocześnie obu kolumn. Przez Kościół przepłynie wtedy światło i moc. Pamiętamy jeszcze słowa świętego z Turynu, który tak mówi o tej chwili: „Takich płomieni Pięćdziesiątnicy nigdy nie widziano i nigdy się nie ujrzy. Będą one bardziej jaśniejące niż słońce, opromienią cały Kościół”.
W wizji Jana Bosko Kościół nie znajduje się na tym miejscu, bardzo oddalił się od nadprzyrodzonego źródła mocy. Teraz wraca. Ma jednak do przebycia trudną drogę, a świat zrobi wszystko, by kolumny nie uruchomiły lawiny łask.
Czas przypomnieć sobie tę niezwykłą wizję, którą św. Jan Bosko oglądał w 1862 roku. W jego zapiskach jest ona oznaczona numerem 37.
Wizja ks. Bosko
Wyobraź sobie, że jesteś ze mną na brzegu morza, albo lepiej na samotnej skale, i że nie widzisz żadnego skrawka ziemi poza tym, który masz pod stopami. Na rozległej toni morskiej dostrzegasz niepoliczoną flotyllę okrętów ustawionych w szyku bojowym. Ich dzioby są podobne do ostrych zakończeń włóczni, tak że w cokolwiek uderzą, przebijają to na wylot i całkowicie niszczą. Okręty te są wyposażone w armaty, na ich pokładach jest wiele karabinów, są materiały zapalające i broń wszelkiego rodzaju, a także książki. Zbliżają się one w stronę okrętu o wiele większego i wyższego od nich i starają się uderzyć weń swymi dziobami. Próbują też go podpalić albo w jakikolwiek inny sposób go zniszczyć.
W eskorcie tego pełnego majestatu okrętu płyną liczne mniejsze statki, które otrzymują rozkazy za pomocą sygnałów i dokonują manewrów mających udaremnić ataki ze strony floty nieprzyjaciela. Pośrodku nieskończonej przestrzeni morskiej górują wysoko dwie kolumny, znajdujące się jedna niedaleko od drugiej. Na szczycie pierwszej znajduje się figura Niepokalanej Dziewicy, u której stóp stoi duża tablica z napisem Auxilium Christianorum – Wspomożenie wiernych. Na drugiej, wiele wyższej i potężniejszej, umieszczona jest Hostia proporcjonalna w swej wielkości do kolumny, a poniżej widnieje inna tablica i słowa Salus Credentium – Zbawienie wiernych.
Dowódcą okrętu jest Najwyższy Pasterz. On to, widząc wściekłość nieprzyjaciół i złych duchów, wśród których znaleźli się jego wierni, decyduje się zebrać przy sobie kapitanów mniejszych jednostek, aby naradzić się, jak postąpić.
Wszyscy kapitanowie wchodzą na pokład i stają przy Papieżu. Naradzają się, ale w międzyczasie zrywa się gwałtowny wiatr, który podnosi fale, tak więc dowódcy zostają odesłani z powrotem, by zająć się swymi okrętami. Sztorm na chwilę ucisza się i Papież zbiera kapitanów po raz drugi; tymczasem okręt flagowy płynie cały czas swoim kursem. Lecz przerażający sztorm ponownie uderza. Papież staje przy sterze i wszystkie siły poświęca skierowaniu okrętu ku dwóm kolumnom, z których szczytów zwisają liczne kotwice i haki połączone łańcuchami.
Wszystkie okręty nieprzyjaciela ruszają do ataku, usiłując za wszelką cenę zatrzymać okręt i zatopić go: jedni rzucają weń książkami i zapalnymi materiałami, których posiadają mnóstwo. Inni strzelają z karabinów i dział. Walka robi się coraz bardziej zacięta. Dzioby nieprzyjaciół uderzają gwałtownie, ale ich wysiłki i ciosy okazują się nieskuteczne. Próżne są ich wysiłki, przy których tracą siły i amunicję; wielki okręt płynie bezpiecznie i spokojnie swoją drogą. Czasem zdarza się, że pod strasznymi uderzeniami w jego burtach pojawiają się głębokie dziury. Ale w tej samej chwili łagodna bryza zaczyna wiać od dwóch kolumn, pęknięcia zasklepiają się, a przecieki natychmiast ustają.
Tymczasem wybuchają działa napastników, psują się strzelby i inne rodzaje broni, łamią się dzioby i wiele okrętów rozsypuje się na kawałki i tonie w morzu. Wówczas oszalali nieprzyjaciele rzucają się do walki wręcz, uderzają pięściami, bluźnierstwami i przekleństwami.
Nagle Papież pada ranny. Natychmiast ci, którzy są wokół niego, spieszą mu z pomocą i podnoszą go. Papież zostaje trafiony po raz drugi, znowu pada na pokład i umiera. Wśród nieprzyjaciół wybucha zwycięski, pełen radości okrzyk; z ich okrętów słychać wyzwiska nie do powtórzenia.
Ale ledwo Papież umarł, już drugi zajmuje jego miejsce. Kapitanowie, zebrawszy się, wybrali papieża tak szybko, że wieść o śmierci zbiegła się z wiadomością o wyborze następcy. Nieprzyjaciele zaczynają tracić ducha.
Nowy Papież zmusza nieprzyjaciół do rozproszenia się i pokonując wszelkie przeciwności, prowadzi okręt wprost na dwie kolumny i ustawia go między nimi. Zakotwicza się szybko za pomocą lekkiego łańcucha, który zwisa od dziobu okrętu do kotwicy na kolumnie zwieńczonej Hostią. Za pomocą drugiego lekkiego łańcucha, który znajduje się na rufie, przywiązuje się do drugiej kotwicy, która zwisa z kolumny z Niepokalaną Dziewicą na szczycie.
W tym momencie następuje ogromne poruszenie. Wszystkie okręty walczące dotąd z Papieżem wpadają w panikę; uciekają, a w ucieczce zderzają się ze sobą, łamiąc na kawałki. Jedne toną i próbują pociągnąć za sobą inne. Tymczasem kilka małych okrętów, które dzielnie walczyły po stronie Papieża, śpieszy, by przywiązać się do kolumn. Wiele innych, przełamawszy strach przed bitwą, ostrożnie obserwuje wszystko z oddali. Widząc wraki zniszczonych okrętów unoszące się wśród wirów morskich, gdy przychodzi na nie kolej, żeglują w skupieniu ku dwóm kolumnom, a dopłynąwszy, przywiązują się do haków z nich zwisających, tak że są bezpieczne przy flagowym okręcie, na którym stoi Papież. Nad morzem zapada wielka cisza.